poniedziałek, 1 września 2008

Ziemia Obiecana cz. 2

-Perry! Obudź się! przywieźli świerzaków!
Chłopak powoli podniósł głowę i przetarł oczy. Świerzaki. Skazańcy w wieku od osiemnastu do dwudziestu lat. Ludzie, których nikt nie będzie żałować. Wstał z łóżka i szybko nałożył leżące pod ręką ubranie. Pod drzwiami czekał jego starszy brat - Jerry. Są oni najmłodszymi mieszkańcami Nowej Ziemi, znanej także jako "Ziemia Obiecana". Planety znajdującej się w jakimś małym zapomnianym układzie słonecznym, którego nazwa wyleciała chłopakowi z głowy. Ludzie na Ziemi myślą, że to tylko wielkie więzienie, z którego nie da się uciec. Prawdę, poznają dopiero po przylocie. A gdy już są na miejscu nie ma powrotu. Perry wyszedł z pokoju i zbiegł po schodach na dół, na spory balkon, z którego mieszkańcy mogli zobaczyć swoich przyszłych współlokatorów. Podszedł do barierki i rozejrzał się po przybyłych. Zaczęli po kolei wychodzić ze statku. Myślą, że są twardzi, ale pobyt tutaj ich zmiękczy. Gdy piąty mężczyzna wyszedł z promu, ten czym prędzej odleciał, zostawiając pasażerów na sporym placu. Po chwili podszedł do nich mężczyzna, wyglądający jakby miał około czterdziestu lat. W rzeczywistości jest dużo starszy. Obszedł zgromadzonych dookoła, poczym zaczął mówić.
-Zapewne zastanawiacie się, dlaczego tu jesteście. Na ziemi powiedziano wam tylko, że jesteście przenoszeni gdzie indziej. Żaden z was nie pomyślał raczej, że może to być ta planeta. Planeta, o której krążą plotki. Na której podobno istnieje wielkie więzienie, w którym ludzie są torturowani i bestialsko mordowani. Możecie odetchnąć. Nie zginiecie. A przynajmniej nie z ręki człowieka. Pozwólcie, że wam wyjaśnię. Dokładnie piętnaście lat temu, ludzcy astronauci odnaleźli planetę, na której panuje identyczna do ziemskiej atmosfera. Ta planeta miała być naszą Ziemią Obiecaną, do której zawędrujemy, gdy nasz dom ulegnie zniszczeniu. Szybko więc zgromadzono chętnych, któży zechcieliby tu zamieszkać. Sto pięćdziesiąt osób. Przeżyło tylko pięć. Ja jestem jednym ze szczęśliwców, którym udało się uniknąć śmierci. Z początku wszystko układało się dobrze. Zaczęły powstawać pierwsze domy, miasta i fabryki. Później pojawiła się choroba. Nie wiedzieliśmy jak się dostaje do ludzkiego organizmu, ale zainfekowany człowiek był całkowicie bezbronny. Choroba przenosiła się z jednej kończyny do drugiej, wkońcu infekując całe ciało. Myśleliśmy, że to zwyczajna epidemia. Myliliśmy się. Po pewnym czasie ciała zmarłych zaczęły się zmieniać. Ręce wydłużać, dłonie poszerzać, głowy malały, lub się deformowały. Efekty były straszne. Nasi naukowcy po długich badaniach odkryli straszną przyczynę tego stanu rzeczy. Odkryli, że to nie zwyczajna choroba, a żywy, myślący organizm, dostosowujący zamieszkiwany obiekt do własnych potrzeb. Udało nam się nawiązać kontakt z Ziemią. Poinformowaliśmy ich o zdarzeniach i zarządaliśmy, aby zabrali nas z tej cholernej planety. Jednak nie dane nam było wrócić do domu. Ustalono bowiem, że zaraza dotknęła nie tylko tą planetę, ale również inne, niszcząc całe układy, a nawet galaktyki. Ryzyko, że przedostanie się na ziemię było zbyt wielkie. Otrzymaliśmy rozkaz pozostania tutaj i odnalezienia sposobu na pokonanie wroga. Od tamtej pory co trzy lata otrzymujemy nowych ludzi i sprzęt. Przejdźcie teraz przez te drzwi. Tam zostaniecie zaszczepieni środkiem, który zmniejsza ryzyko zarażenia o sześćdziesiąt, do dziewięćdziesięciu procent, w zależności od organizmu. Później otrzymacie broń i wyposażenie, niezbędne, aby przetrwać w panujących tu warunkach. Możecie odmaszerować.

C.D.P.N (część dalsza prawdopodobnie nastąpi)

wtorek, 26 sierpnia 2008

Ziemia Obiecana cz.1

Do pomieszczenia wpadł szczupły chłopak, ściskający w rękach karabinek termiczny. Już z daleka widać było przerażenie, wymalowane na jego brudnej, posiniaczonej twarzy. Wypowiedział tylko jedno słowo - "Nadchodzą". Po chwili padł na podłogę, ciężko dysząc. Szybko podbiegł do niego jeden ze znajdujących się w pomieszczeniu mężczyzn i odciągnął go od wejścia. Ludzie znajdujący się w pokoju natychmiast rozstawili się w wyznaczonych wcześniej pozycjach. Mimo, że zapadła absolutna cisza, dobrze wiedzieli, iż napastnicy słyszą ich oddech i czują ich strach. Są idealnymi drapieżnikami. Coś przemknęło za oknem. Atakują. Drzwi otwarły się z hukiem, a za nimi znajdowało się pięć monstr, niczym z dziecięcych koszmarów. Weszły, mordując każdego, kto stał na ich drodze. Były zbyt szybkie, zbyt silne i zbyt odporne. Zabiły wszystkich. Perry obudził się zlany potem. Obok niego siedział szeregowy Marcinko.
-Znowu ci się to śniło? - Zapytał - Połóż się, to tylko sen.
-Dlaczego? Dlaczego do cholery mnie oszczędzili?
-Przestań się tym zamęczać - Odparł mężczyzna. -Wyśpij się, jutro czeka nas ciężki dzień.

C.D.N