Do pomieszczenia wpadł szczupły chłopak, ściskający w rękach karabinek termiczny. Już z daleka widać było przerażenie, wymalowane na jego brudnej, posiniaczonej twarzy. Wypowiedział tylko jedno słowo - "Nadchodzą". Po chwili padł na podłogę, ciężko dysząc. Szybko podbiegł do niego jeden ze znajdujących się w pomieszczeniu mężczyzn i odciągnął go od wejścia. Ludzie znajdujący się w pokoju natychmiast rozstawili się w wyznaczonych wcześniej pozycjach. Mimo, że zapadła absolutna cisza, dobrze wiedzieli, iż napastnicy słyszą ich oddech i czują ich strach. Są idealnymi drapieżnikami. Coś przemknęło za oknem. Atakują. Drzwi otwarły się z hukiem, a za nimi znajdowało się pięć monstr, niczym z dziecięcych koszmarów. Weszły, mordując każdego, kto stał na ich drodze. Były zbyt szybkie, zbyt silne i zbyt odporne. Zabiły wszystkich. Perry obudził się zlany potem. Obok niego siedział szeregowy Marcinko.
-Znowu ci się to śniło? - Zapytał - Połóż się, to tylko sen.
-Dlaczego? Dlaczego do cholery mnie oszczędzili?
-Przestań się tym zamęczać - Odparł mężczyzna. -Wyśpij się, jutro czeka nas ciężki dzień.
C.D.N
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz